Stałem pośrodku jakiegoś pięknego a zarazem potwornego zamku, którego ściany połyskiwały w słabym świetle świec...
Rozejrzałem się. Mój wzrok napotkał twarz małego chłopca, który miał nie więcej niż 10 lat. W jego ręku spoczywały nierozłączne tamtych czasy karty do gry. Miał on ciemną karnację i błyszczące oczy, które mówiły o jego beztroskim życiu, które niedługo miało dobiec końca...
Sam chłopiec uśmiechał się do swej siostry, który była do niego bardzo podobna. Nad nimi zaś, stała piękna i smukła kobieta. Ona również się uśmiechała, ale do osoby, która malowała ów portret.
Po mej twarzy spłynęła niedostrzegalna łza...
Nagle obraz znikł mi sprzed oczu i dostrzegłem Biance wpadającą w czarnom otchłań.
- Nieee!- dźwięk rozpaczy wyszedł z mego gardła, lecz na darmo...
Poderwałem się z łóżka głośno sapiąc a po mej szyi spływały strużki potu. Spojrzałem w stronę okna i zakląłem, gdy promień słońca poraził mi oczy.
- Jakim cudem te cholerne słońce przedarło się przez czarne zasłonki!?-wyrzuciłem ręce w powietrze- Pieprzony Solace...- wymruczałem, gdyż byłem przekonany, że on, jako ulubieniec swego ojca, jest sprawcą tej pogody.
Spojrzałem na zegarek...Byłem spóźniony na śniadanie. Mieliśmy omawiać strategię i...
- Chrzanić to.- machnąłem lekceważąco ręką. Zebrałem swój blady tyłek i ruszyłem w stronę łazienki. Rozebrawszy się, wszedłem pod zimny strumień, chcąc by choć trochę ochłodził mój umysł i ciało.
Po skończonym prysznicu, wytarłem lekko włosy. Spojrzałem w lustro. Miałem potargane, wilgotne włosy i błyszczące oczy.
Przepasałem sobie ręcznik wokół bioder i ruszyłem w stronę pokoju.
Minąłem salon, pośpiewując sobie szłem z lekko przymkniętymi oczami. Gdy przeszedłem ledwo metr, stanąłem w miejscu jak wryty. Nawet się nie odwracając, wróciłem do łuku prowadzącego z korytarza do małego saloniku.
Stanąłem i patrzyłem na niego, jak na kosmitę...nie, na cały statek kosmitów!
Gdy zrozumiałem, że to nie są omamy, zdziwiłem się jeszcze bardziej, o ile to wogóle możliwe...
Przede mną, na MOJEJ kanapie, siedział ten uśmiechnięty dupek...
TEN dupek sieedział w MOIM domu... I to bez mojej wiedzy!!!
Solace spojrzał na mnie kpiąco.-Co, di Angelo, zatkało?
- Jak ja ci zaraz coś zatkam.- zacząłem się trząść ze złości.- Co ty tu, do cholery jasnej, robisz?!
- Jakto co? Siedzę.- powiedział jak gdyby nikt a we mnie aż zabulgotało ze złości. Zerwałem jeden z mieczy ze ściany i jednym susem znalazłem się na przeciwko tego idioty, przytykając mu ostrze do gardła.- Nie irytuj mnie, Solaca.- te słowa ledwo przeszły przez mą krtań...
Blondyn przez chwilę siedział osłupiały i trochę przestraszony, lecz po chwili zaśmiał się i odepchnął koniec miecza palcem, na co ja wkurwiłem się jeszcze bardziej...Już ledwo trzymałem się na nogach a me oczy ciskały gromy...
Haha, widzisz, Zeusie, nie tylko ty tak potrafisz...
- Nie denerwuj się tak, mój *rayo, bo ci żyłka pęknie.-uśmiechnął się już bez cienia obrazy. Chwila, a rayo to nie...
- Chyba ci się coś pomyliło.-powiedziałem zgryźliwie, ale on uśmiechnął się tylko i wyszedł nawet się nie żegnając.
A ja, co ja? Stałem tam zamurowany...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* Rayo, to po hiszpańsku promyk. A po hiszpańsku dlatego, że na cześć mojej koleżanki, która, o zgrozo, nie lubi czytać gejozy!
YHYM, YHYM...
Ohayo! Łapcie takie krótkie cuś, w następnym będzie... fanfary ...bitwa o sztandar! A następny, może dziś, może jutro, a może nigdy...No cóż, taki żywot xD Dobra, jako że mam dziś wyjątkowo dobry humor, gdyż moja drużyna zajęła 3 miejsce w zawodach kosza, hihi, te głupie zołzy w zielonych gaciach z nami przegrały, postaram się dodać nowe rozdziały na KAŻDYM blogu :)
Lady Darkness